Franciszek na konferencji samolotowej

O Franciszku i fałszywym proroku

W tym materiale przeanalizuję kilka ciekawych wątków. Pierwszym z nich będzie próba odpowiedzi na pytanie: czy żyjemy w czasach ostatecznych? Później zastanowimy się, czy zgodnie z wiarą katolicką, papież może się mylić, albo nawet czy może być heretykiem. No i na koniec zastanowimy się nad tym, kim może być Fałszywy Prorok z Apokalipsy św. Jana. Do dzieła.

Może na początek kilka słów o mnie.

Na początku chciałbym zrobić ważne zastrzeżenie – jestem ortodoksyjnym katolem, wierzę też we wszystkie oficjalne nauki Kocioła Katolickiego, we wszystkie dogmaty, w tym także w dogmat o nieomylności papieża. Dużą część życia byłem ateistą, lewakiem i nie wierzyłem w Boga. Kilkanaście lat temu nawróciłem się na wiarę katolicką, choć droga do tego prowadziła przez różne manowce.

Cały więc poniższy materiał, będę opisywał z perspektywy katolika, choć – dzięki temu, że nie zawsze nim byłem – rozumiem też inne perspektywy, na przykład perspektywę protestancką, z którym też miałem krótki „romans”, znam więc protestancką retorykę i podejście protestantów do tematu wiary i religii chrześcijańskiej.

Od razu też zastrzegam, że jeśli w którymkolwiek miejscy zdarzyłoby mi się przedstawić coś niezgodnego z nauczaniem Kościoła, to natychmiast to odwołam. Jednak ktokolwiek mi to zarzuci, musi najpierw tego dowieść.

Czy żyjemy w czasach ostatecznych?

Na tematy związane z eschatologią, czyli nauką o czasach ostatecznych, napisano i powiedziano już bardzo wiele. Temat jest ogromny i tak rozległy, że nie da się go w całości ogarnąć w jednym, choćby najbardziej obszernym opracowaniu. Dlatego skupię się tutaj tylko na kilku najważniejszych akcentach.

Armagedon, apokalipsa

„Straszenie” czasami ostatecznymi i apokalipsą zdarzało się zawsze w ciężkich czasach, na przykład podczas wojen i epidemii. Możecie sobie pomyśleć, że ten materiał powstał z podobnych pobudek. Otóż nie. Moje nawrócenie zaczęło się od lektury Pisma Świętego, ale największy wpływ wywarła na mnie Apokalipsa Świętego Jana. Lektura tej księgi wstrząsnęła mną ogromnie.

Co prawda prawie nic z niej nie zrozumiałem, bo wtedy jeszcze brakowało mi wiedzy na temat chrześcijaństwa i katolicyzmu,  ale wyczułem, że z jakichś przyczyn jest kluczowa dla czasów, w których przyszło nam żyć.

W czasach mojego pierwszego kontaktu z Pismem Świętym internet nie był tak popularny, jak dziś, a zasoby polskiej sieci były skromniejsze niż są dzisiaj. Serwisy automatycznych tłumaczeń, takich jak Google Translate, dopiero raczkowały, a ja nie znałem języka angielskiego. Nie mogłem więc znaleźć żadnej poważnej analizy tego tematu. Czasy się zmieniły i nareszcie mamy odpowiednie informacje na wyciągnięcie ręki. Ale po kolei.

Niektórzy ludzie podważają sens analizy tekstów prorockich w Biblii. Co ma być, to będzie – mówią. Nikt nie zna dnia ani godziny, dodają niektórzy. Będzie, co będzie – mówią inni.

Ludzie, którzy wygłaszają takie oświadczenia, nie mają jednak racji i postaram się to tutaj udowodnić.

Tak na marginesie: wspomina o tym x. Murziński w swoich konferencjach. Są one – na razie – dostępne na YT i bardzo je każdemu polecam. X. Murziński bardzo dobrze analizuje temat eschatologii, w odniesieniu do Pisma Świętego i objawień prywatnych zatwierdzonych przez Kościół. Jednak – jako ksiądz – nie wszystko może powiedzieć wprost, a jedynie delikatnie sugerować.

Mimo ostrożnego wyrażania swoich opinii całkiem niedawno został niestety suspendowany i ma zakaz wypowiedzi publicznych. Cóż, ja jestem człowiekiem świeckim i nie można mnie suspendować, dlatego postaram się dopowiedzieć to, czego nie udał się x. Murzińskiemu.

Wróćmy do tematu Pisma Świętego i proroctw. Około 1/3 całej Biblii to teksty prorocze. Można więc zapytać: jaki jest sens umieszczania tam przez Boga aż takiej ilości tekstów odnoszących się do przyszłości? Czyżby Stwórca Wszechrzeczy niepotrzebnie umieścił w Piśmie Świętym aż 1/3 tekstów? Raczej nie. Bóg zamieścił je tam w jakimś, ściśle określonym celu.

Pismo Święte

Mało tego – Pan Jezus sam zachęca nas do rozpoznawania znaków czasu.

Jezus mówił do tłumów: Gdy ujrzycie chmurę podnoszącą się na zachodzie, zaraz mówicie: Deszcze idzie. I tak bywa. A gdy wiatr wieje z południa, powiadacie: Będzie upał. I bywa. Obłudnicy, umiecie rozpoznawać wygląd ziemi i nieba, a jakże obecnego czasu nie rozpoznajecie?

Łk, 12, 54-55

W tym tekście Jezus odnosi się do samego siebie, to znaczy upomina ludzi, że nie potrafią rozpoznać w Nim Mesjasza. W rzeczy samej, uczeni w Piśmie, na podstawie proroctw biblijnych, spodziewali się Mesjasza właśnie w czasie życia i działalności Chrystusa. Ktoś nawet policzył, że proroctw, które wypełnił Jezus w czasie swojej misji, było ponad 300.

Jezus tytułował siebie „Synem Człowieczym”, który to termin zaczerpnął z księgi proroka Daniela, tak jakby kierując naszą uwagę na tę właśnie księgę. Jest to kolejna wskazówka co do ogromnej wagi proroctw biblijnych.

Dzięki tak oczywistemu i niepodlegającemu dyskusji wypełnieniu się proroctw na Jezusie część Izraelitów w Niego uwierzyła, niestety jednak większość Go odrzuciła jako Mesjasza, stając się tym samym „synagogą szatana”, który to termin pojawia się w Piśmie Świętym dwukrotnie. Bardzo nieekumeniczne.

Jezus ubolewał nad odrzuceniem Mesjasza przez Izraelitów:

Gdy Jezus był już blisko Jerozolimy, na widok miasta zapłakał nad nim i rzekł: O gdybyś i ty poznało w ten dzień to, co służy pokojowi. Ale teraz zostało to zakryte przed twoimi oczami. Bo przyjdą na ciebie dni, gdy twoi nieprzyjaciele otoczą cię wałem, oblegną cię i ścisną zewsząd. Powalą na ziemię ciebie i twoje dzieci z tobą i nie zostawią w tobie kamienia na kamieniu za to, żeś nie rozpoznało czasu twojego nawiedzenia.

(Łk 19,41-44)

W tym proroctwie zapowiada oblężenie Jerozolimy, co dokładnie wypełniło się w roku 70, kiedy to Rzymianie zrównali Świątynię Jerozolimską z ziemią. Bardzo interesujący i znamienny jest fakt, że chrześcijanie, którzy znali to proroctwo, opuścili Jerozolimę tuż przed samym wkroczeniem Rzymian do miasta, dzięki czemu uszli rzezi. Ocenia się, że Rzymianie zabili wtedy nawet milion Izraelitów.

Józef Flawiusz napisał, że zabrakło drzewa na krzyże. Była to straszliwa hekatomba, jednak większość chrześcijan się uratowała, właśnie dzięki temu, że potraktowali poważnie proroctwo. Jest to dla nas kolejna bardzo ważna lekcja i wskazówka.

Francesco Hayez - zniszczenie Jerozolimy

Co więc miał na myśli Jezus, mówiąc, że „Jerozolima nie rozeznała czasu swojego nawiedzenia”? Otóż chodzi tutaj o nierozpoznanie w Jezusie Mesjasza, bo gdyby było inaczej, to wszyscy Izraelici opuściliby Jerozolimę i nie miałaby tam miejsca rzeź, a być może nawet nie doszłoby do jej oblężenia. Wkroczenie Rzymian było też karą za odrzucenie Jezusa jako Mesjasza.

Oto kolejne słowa Jezusa na temat rozpoznawania znaków czasu:

 „Od drzewa figowego uczcie się przez podobieństwo! Kiedy już jego gałąź nabiera soków i wypuszcza liście, poznajecie, że blisko jest lato”

(Mk 13,28)

Tutaj także mamy wyraźne wezwanie do tego, że powinniśmy starać się rozpoznać znaki czasu, na tej samej zasadzie, na której rozpoznajemy zjawiska przyrodnicze, czyli korzystając z naszej wiedzy, zdrowego rozsądku i doświadczenia.

Teraz coś z innej beczki, od świętego Pawła:

A wiedz o tym, że w dniach ostatnich nastaną chwile trudne. Ludzie bowiem będą samolubni, chciwi, wyniośli, pyszni, bluźniący, nieposłuszni rodzicom, niewdzięczni, niegodziwi, bez serca, bezlitośni, miotający oszczerstwa, niepohamowani, bez uczuć ludzkich, nieprzychylni, zdrajcy, zuchwali, nadęci, miłujący bardziej rozkosz niż Boga.

(2 TM 3,1-4)

Myślę, że ciężko o lepszą charakterystykę naszych czasów, choć myślę też, że najciekawsze rzeczy są jeszcze przed nami. Szczególnie ostatnia część tego tekstu jest na pewno aktualna, czyli to, że ludzie będą miłować bardziej rozkosz niż Boga. Najlepiej widać to w krajach zachodnich, gdzie kościoły świecą pustkami, ale w weekendy kluby nocne są często przepełnione.

To jest moja subiektywna ocena i oczywiście możesz się z nią nie zgadzać. W każdym razie, według mnie jest to kolejna wskazówka, iż przyszło nam żyć w czasach ostatecznych.

Wracając do tematu poruszonego na początku – wspomniałem, że „straszenie Apokalipsą” miało już miejsce wielokrotnie w przeszłości. Działo się tak często w obliczu różnych kataklizmów i „ciekawych czasów”.

Współczesne nam czasy także są bardzo ciekawe, zgodnie ze starym chińskim przekleństwem „Obyś żył w ciekawych czasach”. Jednak obecna sytuacja jest diametralnie inna od tego, co działo się w przeszłości, przynajmniej w niektórych istotnych aspektach.

W historii świata pojawiło się wielu władców, którzy chcieli panować nad całym światem, jednak żadnemu się to w pełni nie udało. Nie było to możliwe ze względów czysto technicznych, można by rzec, że nie istniała odpowiednia technologia ani odpowiednia wiedza o świecie.

Brakowało dostatecznie szczelnych systemów kontroli, mimo że niektórzy władcy próbowali ten problem jakoś rozwiązać. Przykładowo, wielu historyków ocenia, że Wielki Mur Chiński powstał nie po to, żeby chronić mieszkańców Chin przed wrogami, tylko po to, żeby Chińczycy nie mogli swobodnie wydostać się poza granice cesarstwa.

Dzięki temu niemal cała populacja Chin znajdowała się pod ścisłą kontrolą władców. Ta historycznie uzasadniona tendencja Państwa Środka, ma odbicie we współczesności, bo to właśnie Chiny przodują w najbardziej na świcie rozwiniętym elektronicznym systemie kontroli obywateli.

W czasach współczesnych technologia umożliwia już jednak to, o czym marzyli tyrani w zeszłych wiekach. Teraz już można zapanować nad całym światem: mamy samochody, samoloty, internet satelitarny i broń masowego rażenia. Wszystkie figury są już na szachownicy, teraz trzeba je tylko ustawić na odpowiednich polach i mamy gotowy scenariusz apokaliptyczny. Są też inne wskazówki, o których powiem w dalszej części materiału.

Chiny - elektroniczny system kontroli obywatela

Ktoś mógłby powiedzieć „już tyle razy wcześniej zapowiadano apokalipsę, podawano nawet daty i nic z tego nie wyszło, teraz pewnie będzie tak samo”.

Takie rozumowanie to błąd logiczny. To, że coś nie zdarzyło się podczas kilku ostatnich prób, nie oznacza, że nie zdarzy się w ogóle. Odnosi się do tego sam Jezus:

Jak działo się za dni Noego, tak będzie również za dni Syna Człowieczego: jedli i pili, żenili się i za mąż wychodziły aż do dnia, kiedy Noe wszedł do arki; nagle przyszedł potop i wygubił wszystkich. Podobnie jak działo się za czasów Lota: jedli i pili, kupowali i sprzedawali, sadzili i budowali, lecz w dniu, kiedy Lot wyszedł z Sodomy, spadł z nieba deszcz ognia i siarki i wygubił wszystkich; tak samo będzie w dniu, kiedy Syn Człowieczy się objawi.

(Łk 17, 26-30)

oraz

Sami nazbyt dobrze wiecie o tym, że dzień Pański nadejdzie tak jak złodziej w nocy. Kiedy więc mówić będą: Pokój i bezpieczeństwo, nagle spadnie na nich zagłada, jak bóle na rodzącą, i nie ujdą.

(1 Tes 5, 1-3)

Myślę, że ten tekst nie wymaga osobnego komentarza.

Podsumujmy krótko dotychczasowe rozważania. Proroctwa Biblijne są ważne i są nam dane po to, abyśmy mogli przygotować się na to, co ma nastąpić. Mimo że wcześniej, ludzie stawali przed różnymi kryzysami, to jeszcze nigdy w historii świata, nie było technicznej możliwości zniewolenia i zniszczenia całej ludzkości, co opisuje św. Jan oraz inni prorocy, a nawet sam Jezus. Dlatego obecne czasy są szczególne i wyjątkowe i różnią się zasadniczo od innych okresów w historii świata.

Czy papież może się mylić?

Tutaj rozważymy sobie kilka ciekawych aspektów wiary katolickiej i dogmatów Kościoła. Prawie każdy słyszał o dogmacie o nieomylności papieża. Dogmat ten wywołuje często uśmieszek politowania na twarzach osób niewierzących, ale często nawet sami katolicy błędnie ten dogmat rozumieją i interpretują.

Wyjaśnijmy sobie może najpierw, czym jest dogmat. Według Katechizmu Kościoła Katolickiego dogmat to prawda-twierdzenie zawarte w Objawieniu Bożym, przedstawione członkom Kościoła przez Magisterium Kościoła w formie zobowiązującej do nieodwołalnego przylgnięcia przez wiarę. Dogmaty wiary ogłaszane są przez sobory wraz z papieżem lub przez samego papieża. Katolik, który nie wierzy w jakiś dogmat, lub go podważa, staje się heretykiem.

Czym jest herezja?

Herezja może być „materialna”, przez co rozumie się niezawiniony błąd w wierze lub gdy wynika on z ignorancji. Herezja może być też „formalna” – gdy polega na odrzucaniu doktryny, co do której osoba jest przekonana, że jest uznawana przez Kościół, a pomimo tego ją odrzuca oraz jednocześnie akceptuje autorytet Boga w innych sprawach.

Grzechem jest tylko herezja formalna, czyli kiedy heretyk zdaje sobie sprawę, że wyznaje pogląd lub poglądy niezgodne z nauką Kościoła. Można być więc heretykiem i o tym nie wiedzieć. W takim wypadku — gdy heretyk nie zdaje sobie sprawy, że wyznaje pogląd niezgodny z nauką Kościoła — nie ma grzechu). Z kolei łączność z Kościołem powszechnym heretyk (inaczej herezjarcha) traci dopiero w momencie, gdy odmawia poddania się rozstrzygnięciu Kościoła w danej kwestii.

Jeśli więc jesteś katolikiem i zaczynasz zdanie od „jestem katolikiem, ale”, to prawdopodobnie Twoja wiara wymaga przynajmniej gruntownego przemyślenia. Albo jesteś katolikiem, albo nie. Nie ma tu żadnego „ale”. Mówił o tym charyzmatyczny biskup Fulton Sheen, którego materiały na YT, serdecznie polecam.

Skoro już wiemy, czym jest dogmat i herezja, możemy wziąć na warsztat dogmat o nieomylności papieża.

Dogmat o nieomylności papieża został ogłoszony w roku 1870 na soborze watykańskim I w konstytucji dogmatycznej Pastor aeternus (Konstytucja o Kościele Chrystusowym). Dogmat ten odnosi się do tzw. nauczania ex cathedra. Nieomylność papieża należy rozumieć jako bezbłędność w sprawach wiary i obyczajów, nie zaś w sprawach codziennych.

Aby wypowiedź papieża mogła zostać uznana za nieomylną, muszą być więc spełnione 2 warunki:

  1. Wypowiedź papieża musi dotyczyć spraw wiary i moralności. Nie będzie więc nieomylnym nauczanie papieża na temat ekologii czy przyjmowania uchodźców.
  2. Musi to być nauka wygłoszona ex cathedra, to znaczy, że musi za nią stać cały autorytet Kościoła i Stolicy Apostolskiej. Nauczanie ex cathedra jest zjawiskiem stosunkowo rzadkim. Ma na ogół miejsce podczas ogłaszania dogmatów. Przykładowo Jan Paweł II, podczas swojego dwudziestosześcioletniego pontyfikatu, wypowiedział się ex cathedra tylko raz: w encyklice Evangelium vitae.
    Stwierdził wtedy, powołując się na autorytet Piotra i Pawła, że aborcja i eutanazja są aktami głęboko niemoralnymi. Natomiast Franciszek podczas swego pontyfikatu ani razu nie wypowiedział się ex cathedra.

Cóż to oznacza dla katolika? Ano to, że papież może się mylić jak każdy inny człowiek. Oczywiście, jesteśmy zobowiązani do wysłuchiwania nauczania papieża z szacunkiem i uwagą, ale nie powinniśmy traktować tego nauczania jako prawdy objawionej. Logiczne jest, że skoro papież jest nieomylny tylko w ściśle określonych przez Kościół warunkach, to w przypadku gdy owe warunki nie zostaną spełnione, może się mylić tak samo, jak każdy inny człowiek.

Wniosek: papież jak najbardziej może się mylić i takie twierdzenie jest zgodne z nauką Kościoła.

Czy katolik może krytykować papieża?

Wielu katolików oburza już sama myśl krytyki papieża. No bo jakże to tak? Żeby Ojca Świętego krytykować?

No cóż, już w samej Biblii mamy przykład krytyki papieża przez świętego Pawła i to dość stanowczej krytyki, trzeba powiedzieć. Piotr pobłądził w kwestiach wiary i został przywołany do porządku przez swojego – można by rzec zgodnie z dzisiejszą nomenklaturą – biskupa.

Gdy następnie Kefas [tj. Piotr] przybył do Antiochii, otwarcie mu się sprzeciwiłem, bo na to zasłużył. Zanim jeszcze nadeszli niektórzy z otoczenia Jakuba, brał udział w posiłkach z tymi, którzy pochodzili z pogaństwa. Kiedy jednak oni się zjawili, począł się usuwać i trzymać się z dala, bojąc się tych, którzy pochodzili z obrzezania. To jego nieszczere postępowanie podjęli też inni pochodzenia żydowskiego, tak że wciągnięto w to udawanie nawet Barnabę. Gdy więc spostrzegłem, że nie idą słuszną drogą, zgodną z prawdą Ewangelii, powiedziałem Kefasowi wobec wszystkich: «Jeżeli ty, choć jesteś Żydem, żyjesz według obyczajów przyjętych wśród pogan, a nie wśród Żydów, jak możesz zmuszać pogan do przyjmowania zwyczajów żydowskich?»

(Gal 2, 11-14).

Z powyższego opisu wyraźnie widać, że Paweł „nie patyczkował się” ze św. Piotrem. W prostych, żołnierskich słowach, upomniał go w obecności innych członków Kościoła, bo – jak sam pisze – papież na to zasłużył. Wyszło to na dobre wierze i Kościołowi, bo Piotr po przywołaniu do porządku, zmienił swoje postępowanie. Dzięki temu katolicy mogą dziś na przykład jeść wieprzowinę, co jest dość ważne, przynajmniej dla mnie ?

Mamy tu więc do czynienia z braterskim upomnieniem, które jest jednym z czynów miłosierdzia. Jest to nie tylko prawo każdego katolika, ale także jego obowiązek. Jeśli widzisz, że Twój brat grzeszy i w odpowiedni sposób nie upomnisz go, to odpowiedzialność za jego grzechy częściowo spoczywa także na Tobie. Tyczy się to każdego członka Kościoła, także papieża.

Trzeba tutaj też rozgraniczyć dwa zjawiska: upomnienie i potępienie. Nie wolno nam potępiać, ale jak najbardziej wolno nam i należy upominać, oczywiście przy zachowaniu zdrowego rozsądku i umiaru. Wolno też katolikowi oceniać postępowanie bliźnich, nie wolno natomiast nam oceniać ich samych.

Na pierwszy rzut oka, może to wyglądać na nieistotne niuanse, ale są to bardzo ważne rozgraniczenia, szczególnie w aspekcie krytyki papieża. Możemy więc oceniać i krytykować nauczanie i postępowanie papieża (oprócz tego wygłaszanego ex cathedra), nie możemy jednak oceniać jego osoby, bo ten osąd należy tylko i wyłącznie do Boga.

Współcześnie, mamy do czynienia z powszechną krytyką postępowania i wypowiedzi Franciszka, która pochodzi nie z zewnątrz, ale z wnętrza samego Kościoła. Paradoksalnie, Franciszek często chwalony jest przez niekatolików. Dość kuriozalna i dająca do myślenia sytuacja. Do tej pory bywało raczej odwrotnie.

Opublikowano nawet list otwarty, w którym wybitni naukowcy katoliccy, tak świeccy, jak i duchowni, oskarżający Franciszka o popełnienie herezji.

Czy katolik musi być bezwzględnie posłuszny papieżowi?

Sprawa posłuszeństwa w Kościele jest kwestią, której nie można pominąć. Ojciec Pio ujął to kiedyś bardzo trafnie:

Pierwszą i główną zasadą, którą powinieneś wyryć w swoim umyśle, jest ta właśnie: posłuszeństwo, zawsze posłuszeństwo, jemu poddać całego siebie. W swoich działaniach nie powinieneś zatem roztrząsać wszystkiego, a jeśli nachodzi cię jakaś wątpliwość, idź dalej, nie trap się i odpędź wszystko za pomocą świętego posłuszeństwa. Jezus zawsze będzie zadowolony z takiego twojego postępowania.

Do tego momentu wydawać by się mogło, że święty ojciec Pio, zachęca do bezwzględnego i ślepego posłuszeństwa. Jednak tak nie jest, a wątpliwości w tej kwestii rozwiewa dalsza część jego wypowiedzi:

Unikaj tylko tego, o czym jasno wiesz, że jest grzechem. Tylko to nie podlega posłuszeństwu”.

Co z tego wynika dla nas, katolików? Ojciec Pio odnosił się tutaj oczywiście do posłuszeństwa obowiązującego osoby duchowne, które to jest przez nich ślubowane. Ludzi świeckich ten rodzaj absolutnego posłuszeństwa nie obowiązuje, lecz tym bardziej powinniśmy brać pod uwagę słowa świętego.

Ojciec Pio

Powtórzmy więc: posłuszeństwo jest bardzo ważną sprawą, której pod żadnym pozorem nie można lekceważyć. Jednak ono także ma swoje granice. Granicą tą jest tutaj grzech.

Zróbmy sobie taki intelektualny eksperyment. Rozważmy całkowicie hipotetyczną sytuację, w której biskup zażądał od jednego z podległych mu kapłanów dokonania rzeczy niegodnej. Co miałby zrobić proboszcz, któremu biskup kazałby zabić wszystkich rudych (albo blondynów, albo łysych) w swojej parafii? Czy powinien to zrobić? Przecież kapłan ślubował posłuszeństwo swojemu biskupowi. Więc powinien czy nie?

W porządku, rozumiem, że przykład jest trochę abstrakcyjny i nierzeczywisty.

Więc może przykład bliższy obecnej sytuacji – gdyby biskup kazał proboszczowi zutylizować (na przykład wyrzucając do pieca) konsekrowane hostie ze względu na potencjalne zakażenie ich koronawirusem. Czy kapłan ze względu na posłuszeństwo powinien bezwzględnie wykonać te plecenia, czy nie?

Zdrowy rozsądek i sumienie, podpowiadają nam, że absolutnie nie. I jest to jak najbardziej prawidłowa ocena sytuacji. Istnieją więc granice posłuszeństwa.

Mało tego – ślepe posłuszeństwo jest grzechem, bo konieczność posłuszeństwa nie zwalnia nas całkowicie z odpowiedzialności za czyny, których dokonamy, wykonując polecenia. Gdyby tak nie było, to hitlerowscy zbrodniarze zostaliby uniewinnieni w Norymberdze, bo przecież „wykonywali tylko rozkazy”.

Katolik w swoim postępowaniu powinien kierować się dobrze ukształtowanym sumieniem. Tyczy się to każdej sytuacji, także takiej, kiedy papież wydaje polecenia lub wygłasza nauki, które mogą prowadzić do grzechu, lub wręcz ich wykonanie jest samo w sobie grzechem.

Tak, nawet jeśli papież naucza rzeczy niezgodnych z ewangelią, to dobry katolik nie powinien go słuchać.

Mam nadzieję, że wybrzmiało to odpowiednio mocno. Jeśli jednak ciągle ktoś ma wątpliwości, to powinien przemyśleć sobie następujący tekst z Listu do Galatów:

Ale gdybyśmy nawet my lub anioł z nieba głosił wam Ewangelię różną od tej, którą wam głosiliśmy — niech będzie przeklęty! Już to przedtem powiedzieliśmy, a teraz jeszcze mówię: Gdyby wam kto głosił Ewangelię różną od tej, którą [od nas] otrzymaliście — niech będzie przeklęty

(Ga 1, 8-9)

Czy papież może być heretykiem?

Tutaj grunt zaczyna się robić już troszeczkę grząski, ale nie można uciekać od trudnych tematów.

W odpowiedzi na pytanie, czy papież może być heretykiem, pomoże nam znajomość dwóch wydarzeń z historii Kościoła.

Pierwsze to pontyfikat Honoriusza I. Był on biskupem Rzymu w okresie od 625 do 638 roku. Poparł on błędny i heretycki pogląd monoteletyzmu, co doprowadziło do tego, że na soborze w Konstantynopolu papież został potępiony i uznany za heretyka. Aż do XI wieku Honoriusza wyklinali kolejni papieże.

Heretycki papież Honoriusz I
Heretycki papież Honoriusz I

Tutaj już można by praktycznie zakończyć temat, bo jednoznacznie widać, że papież może być heretykiem i nawet jeden taki przypadek już w Kościele mieliśmy. Chciałbym jednak przytoczyć jeszcze drugi przykład, który ma wiele analogii do czasów współczesnych. Chodzi o postać biskupa Aleksandrii, Atanazego Wielkiego, ur. ok. 295, zm. 373 r.

Stanął on w obronie ortodoksji wiary katolickiej, potępiając herezję arianizmu wysuwaną przez Ariusza, który twierdził, że Jezus nie był Bogiem, a jedynie pierwszym stworzeniem. Atanazy bardzo stanowczo przeciwstawiał się tej herezji.

Myślę, że warto wejść tutaj w małą, acz ciekawą dygresję. Arianizm został potępiony na soborze nicejskim w 325 roku. W jego obradach, oprócz Atanazego, brał też udział św. Mikołaj. Tak, ten sam który dziś jest symbolem świąt Bożego Narodzenia. Z tym że prawdziwy św. Mikołaj nie ma nic wspólnego z tandetnym i cukierkowym obrazem, jakim raczy nas współczesna kultura. Podczas soboru nicejskiego, św. Mikołaj, po zażartej wymiany zdań, uderzył z tak zwanego liścia w twarz Ariusza.

Święty Mikołaj uczy pokory Ariusza
Święty Mikołaj uczy pokory Ariusza

Mówi się, że była to pierwsza rózga św. Mikołaja. Niektóre źródła dodają jeszcze, że Ariusz odwdzięczył się, łamiąc szczękę św. Mikołajowi, ale jest to najprawdopodobniej tylko masońska legenda, którą wrogowie Kościoła próbują zrekompensować sobie swoją porażkę w niszczeniu wiary katolickiej.

Wróćmy jednak do Atanazego. Jego stanowczy sprzeciw wobec herezji arianizmu sprawił, że napytał sobie kłopotów. Pod jego adresem padło wiele fałszywych oskarżeń, ze strony biskupów Wschodu w przeważającej części będących heretykami lub na poły heretykami. Konsekwencją tych oskarżeń była ekskomunika, którą nałożył na Atanazego papież Liberiusz. Pod adresem Atanazego i innych przeciwników herezji, padały oskarżenia o bycie „nieprzejednanymi” i „tradycjonalistami”. Czy nie przypomina nam to czegoś z dzisiejszych czasów?

W tej sytuacji święty Bazyli Wielki stwierdza: „W dzisiejszych czasach tylko jeden grzech karze się surowo: pilne przestrzeganie tradycji naszych Ojców. Z tego powodu dobrych wyrzuca się z ich miejsc i prowadzi na pustynię”.

Okazuje się, że bycie „nieprzejednanym” i „tradycjonalistą” popłaca. W 553 r., na soborze konstantynopolitańskim II, uznano św. Atanazego doktorem Kościoła. Po raz kolejny okazuje się także, że papież może się mylić i to w sprawach tak zasadniczych, jak herezja i ekskomunika.

Co w takim razie, jeśli Kościołowi przytrafi się papież, który w sposób ewidentny jest heretykiem? Czy można go zdetronizować?

Otóż nie ma takiej możliwości. Papież jest jak ojciec rodziny – niezależnie czy wypełnia swoje ojcowskie obowiązki godnie, czy niegodnie, pozostanie nim do końca życia. Jedynym słusznym postępowaniem w takiej sytuacji, jest „przeczekanie” kryzysu i modlitwa za heretyckiego papieża.

Ktoś bardziej dociekliwy mógłby zapytać: „a co jeśli heretycki papież ogłosiłby ex cathedra jakąś heretycką naukę?”. To bardzo trudne pytanie i miejmy nadzieję, że Kościół nigdy nie będzie musiał się mierzyć z odpowiedzią na nie w praktyce.

Jeśli jednak kiedykolwiek doszłoby do sytuacji, że papież wygłasza heretyckie tezy ex cathedra, oznaczałoby to ni mniej, ni więcej, że… nie jest on papieżem. Jest to jedyne i logiczne rozwiązanie tego problemu, pozostające jednocześnie w zgodzie z nauką Kościoła i dogmatem o nieomylności papieża. Przyczyna, dla której nie jest on papieżem, to zupełnie inna kwestia.

Podsumujmy. Z historii Kościoła dowiadujemy się jednoznacznie, że papież może się mylić i to w sprawach zasadniczych. Papież może być nawet heretykiem. Nie można go jednak odwołać ani zdetronizować.

Proroctwa biblijne i objawienia prywatne na temat czasów ostatecznych

Grunt robi się coraz bardziej grząski, bo przechodzimy teraz do charakterystyki Fałszywego Proroka z Apokalipsy św. Jana. Jan opisuje go tak:

Potem ujrzałem inną Bestię wychodzącą z ziemi [jest to fałszywy prorok, wtrącenie moje]: miała dwa rogi podobne do rogów Baranka, a mówiła jak Smok.

(Ap 13, 11)

Któż to może być? Kto „wygląda jak Baranek”, czyli – symbolicznie oczywiście – jak Jezus? Warto się nad tym chwile zastanowić, do czego zachęcam.

Fałszywy prorok, wilk w owczej skórze

Dalej cytat, który rozgranicza poszczególne osoby „nieświętej trójcy”. Księdzu Murzińskiemu zarzucano, że nazywał papieża Antychrystem, co nie jest prawdą, nigdy czegoś takiego nie sugerował. Mógł jedynie sugerować i to bardzo delikatnie, że papież może być Fałszywym Prorokiem.

I ujrzałem wychodzące z paszczy Smoka i z paszczy Bestii, i z ust Fałszywego Proroka trzy duchy nieczyste, jak ropuchy.

(Ap 16,13)

Mamy więc tutaj 3 postaci: Smoka, pierwszą Bestię, która wyszła z morza, oraz drugą Bestię, która wyszła z ziemi. Smok to oczywiście szatan. Pierwsza Bestia to Antychryst, a druga to Fałszywy Prorok. Istnieje więc rozgraniczanie i nie należy utożsamiać Antychrysta z Fałszywym Prorokiem, bo są to 2, różne postacie.

Zajrzyjmy teraz do Katechizmu Kościoła Katolickiego.

KKK 675 Przed przyjściem Chrystusa Kościół ma przejść przez końcową próbę, która zachwieje wiarą wielu wierzących (Por. Łk 18, 8; Mt 24, 12). Prześladowanie, które towarzyszy jego pielgrzymce przez ziemię (Por. Łk 21,12; J 15,19-20) odsłoni „tajemnicę bezbożności” pod postacią oszukańczej religii, dającej ludziom pozorne rozwiązanie ich problemów za cenę odstępstwa od prawdy.

Katechizm zapowiada „ostateczną próbę”, którą będzie „oszukańcza religia”.

Czyli Kościół ostrzega katolików, że w czasach ostatecznych będą mieli do czynienia z bardzo ważną próbą, którą będzie fałszywa religia, mająca pozór prawdziwości. I znowu – trzeba się zastanowić, czym by mogła być taka religia? Jakie musiałby mieć cechy, aby oszukać nawet katolików, nawet „wybranych o ile to możliwe”?

Pojawią się bowiem fałszywi mesjasze i fałszywi prorocy, i będą czynić znaki tak wielkie, że zwiedliby, gdyby to było możliwe, i wybranych.

(Mat 24, 24)

Taka oszukańcza religia, musiałby mieć pozory prawdziwości, pozory chrześcijaństwa, a może nawet i katolicyzmu. Może nawet ten fałszywy kult, odbywałby się w naszych kościołach? W tych samych, w których spotykamy się co niedzielę? Tak samo, jak miało to miejsce za czasów wspomnianego wcześniej Atanazego, który musiał ukrywać się na pustyni, podczas gdy przeważająca część Kościoła przyjęła heretycką naukę Ariusza.

Atanazy mówił wtedy, że – parafrazując – „wy macie kościoły, ale ja mam wiarę”. Czy podobna sytuacja dzisiaj jest możliwa?

W uznanych przez Kościół objawieniach w La Salette Matka Boże zapowiedziała, że „Rzym utraci wiarę i stanie się siedzibą antychrysta”. Trzeba tu wyraźnie zaznaczyć, że Rzym w tym kontekście oznacza Watykan. Są to słowa Matki Bożej. Kto ma uszy do słuchania, niechaj słucha.

Matka Boża z La Salette
Matka Boża z La Salette

W innych uznanych przez Kościół objawieniach prywatnych z Akita, Matka Boża mówi:

Dzieło szatana przeniknie nawet do Kościoła w taki sposób, że kardynałowie będą przeciwni kardynałom i biskupi będą przeciwko innym biskupom. Kapłani, którzy Mnie czczą będą pogardzani i współbracia będą się im przeciwstawiać. Kościoły i ołtarze zostaną ograbione. Kościół będzie pełen tych, którzy akceptują kompromisy, a demon będzie naciskać wielu kapłanów i poświęconych dusz do opuszczenia służby Pana

Jest to dość dokładna charakterystyka tego, co aktualnie dzieje się w Kościele, choć jeszcze zapewne nie doszliśmy do apogeum sytuacji opisywanej w objawieniu z Akita. Już teraz jednak biskupi stają przeciwko biskupom, a kardynałowie przeciwko kardynałom. Jest to jasne dla każdego, kto choć trochę interesuje się wewnętrznymi sprawami Kościoła.

Na pewno w Kościele mamy też już teraz sporo tych, którzy akceptują różne kompromisy. Na przykład każdy katolik wie, że cudzołóstwo jest grzechem i to grzechem ciężkim. Jednak co bardziej ugodowi katolicy, wyrażają pogląd, że skoro tak wielu żyje w tzw. związkach niesakramentalnych (co jest niczym innym jak tylko eufemizmem słowa „cudzołóstwo”), to może idźmy na mały kompromis i pozwólmy im przyjmować Komunię Świętą? Nie bądźmy takimi „nieprzejednanymi” i „tradycjonalistami”! Kochajmy się i idźmy na kompromis.

Jest to oczywiście ironia z mojej strony, ale coraz więcej katolików myśli w ten sposób.

Innym kompromisem jest niewspominanie o Matce Przenajświętszej w czasie tzw. spotkań ekumenicznych z protestantami, które już same w sobie ocierają się o herezję. Po co ich denerwować? Miłujmy się. Trzymajmy się za ręce. Śpiewajmy i grajmy na gitarze, bo liczy się miłość i braterstwo. A Matka Boża? No cóż – jest to konieczna ofiara w imię powszechnego braterstwa ludzkości. Uważa tak niestety coraz większa liczba co bardziej postępowych katolików.

Czy nie z takimi kompromisami mamy dziś do czynienia na łonie Kościoła?

Na końcu jeszcze wrócimy także do sprawy owego wspomnianego wcześniej braterstwa.

Co do poruszonej przez Maryję kwestii kapłanów, którzy Ją czczą i pogardy wobec nich ze strony reszty kleru, to jest to także ważna wskazówka. Protestanci nigdy nie zaakceptują Maryi jako obiektu kultu i czci. Nigdy.

Więc jedynym sposobem, żeby stworzyć jakąś nić porozumienia między nimi a Kościołem Katolickim, w duchu bardzo modnego ostatnio ekumenizmu, jest odsunięcie Maryi na dalszy plan lub nawet całkowite Jej pominięcie. To właśnie stosunek do Niej będzie już wkrótce jednym z głównych wyznaczników tego, czy mamy jeszcze do czynienia z Kościołem Katolickim, czy już nie.

Także z moich osobistych obserwacji wynika, że jeśli kapłan jest maryjny, to znaczy obdarza szczególną czcią Matkę Jezusa, to jest duża szansa na to, że jest on dobrym kapłanem. Nie mam tu na myśli takiej czci jakby z obowiązku, jak to czasem ma miejsce w niektórych parafiach, że ksiądz dwa razy do roku podczas kazania wspomni coś o Maryi. Mam tu na myśli taką cześć, jaką oddawał jej na przykład święty Maksymilian Kolbe w swoim Rycerstwie Niepokalanej.

Kto jest papieżem?

Oczywiście, że Franciszek. Prawda? Otóż wcale nie jest to takie oczywiste i wielu katolików ma tutaj poważne i uzasadnione wątpliwości.

Przypomnę tylko, że Benedykt XVI zrezygnował z urzędu papieża w 2013 roku, a jego miejsce na tronie Piotrowym zajął kardynał Jorge Mario Bergoglio, który przyjął imię Franciszek.

Mimo iż przepisy Kodeksu prawa kanonicznego regulujące ustąpienie z urzędu nie mają zastosowania do papieża, komentatorzy, mówiąc o koniecznej wolności takiej decyzji, odsyłają do kan. 187 KPK, który wymaga poczytalności składającego urząd, a także do kan. 188, który stanowi, iż rezygnacja dokonana pod wpływem ciężkiej i niesprawiedliwej bojaźni, podstępu, istotnego błędu lub symonii jest nieważna.

Co do poczytalności Benedykta nie możemy mieć żadnych wątpliwości, ale jeśli chodzi o „bojaźń”, to już pewności mieć nie możemy. Mimo iż Benedykt stanowczo zaprzeczył, iż ktokolwiek zmusił go do ustąpienia z urzędu, bo wiele takich pogłosek krążyło i krąży do dziś, to jednak tutaj słowa samego zainteresowanego nie mogą być brane pod uwagę ze stuprocentową pewnością.

Jeśli ktoś rzeczywiście zmusił go do rezygnacji, to mógł to zrobić na przykład przy pomocy szantażu. Jeśli tak było w rzeczywistości, to Benedykt musi robić dobrą minę do złej gry i mówić, że jego decyzja była dobrowolna, nawet jeśli nie jest to prawda. Taka jest natura szantażu, że zmusza ludzi do robienia i mówienia rzeczy wbrew ich woli.

Niezależnie od tego czy decyzja Benedykta była dobrowolna czy nie, istnieją kolejne wątpliwości: Franciszek nigdy nie nazwał siebie papieżem, przynajmniej ja o tym nie słyszałem. Jeśli ktoś dysponuje takim materiał, gdzie Franciszek nazywa sam siebie papieżem, to chętnie się z nim zapoznam. Franciszek tytułuje się natomiast biskupem Rzymu, co jest technicznie prawidłowe.

Sam Benedykt po abdykacji chciał, żeby tytułować go „papieżem emerytem”, zachowana została także zasada, że zwracając się do niego, będzie trzeba używać słów „Wasza Świątobliwość”, co ponownie sugeruje, że jego rezygnacja nie jest taka oczywista i jednoznaczna, jakby mogło się wydawać, skoro zostawił sobie tytuł papieża.

Kolejne wątpliwości wzbudza tutaj wypowiedź osobistego sekretarza Benedykta, arcybiskupa Georga Gänsweina, który zaskoczył wszystkich stwierdzeniem, że papiestwo funkcjonuje dziś w dwóch wymiarach – aktywnym i kontemplatywnym:

Od 11 lutego 2013 roku urząd papieski nie pozostaje w tym samym kształcie, co poprzednio. (…) Wraz z wyborem jego następcy Franciszka 13 marca 2013 roku nie mamy dwóch papieży, ale de facto jeden urząd poszerzony o element aktywny i element kontemplatywny. Z tej przyczyny Benedykt XVI nie wyrzekł się ani imienia, ani białej sutanny. Dlatego też właściwym sposobem zwracania się do niego jest: «wasza świątobliwość». Z tego też powodu nie wycofał się do jakiegoś odosobnionego klasztoru, ale pozostał wewnątrz Watykanu, jakby usunął się tylko na bok, by uczynić miejsce swemu następcy.

Ponadto, Antonio Socci, dowodzi w swoje książce „Czy to naprawdę Franciszek?”, że Konklawe z 13 marca 2013 r. odbyło się z naruszeniem pewnych norm, co unieważniło zgodny z prawem kanonicznym wybór kardynała Jorge Mario Bergoglio na papieża.

Czy to naprawdę Franciszek?

Wygląda więc na to, że tak Franciszek, jak i Benedykt, milcząco zgadzają się w tej kwestii. Franciszek nie tytułuje siebie papieżem, a Benedykt nie porzucił białych szat papieskich. Sugeruje to, że urząd papieski sprawuje Franciszek, ale godność papieska ciągle spoczywa w rękach Benedykta. Franciszek jest natomiast „pełniącym obowiązki papieża”.

Owe białe szaty Benedykta mają swoją głębszą symbolikę, bo mimo ich zachowania, Benedykt nie nosi pasa, który zazwyczaj zakłada papież. Pas jest symbolem gotowości do pracy, więc prawdopodobnie oznacza to, że w ten sposób Benedykt mówi nam: „wciąż posiadam godność papieską, ale urząd (pracę) sprawuje ktoś inny”.

Dwóch papieży
Dwóch papieży. Benedykt XVI nie nosi pasa, mimo że zachował inne części papieskiego stroju.

Czym więc jest owa „godność papieska”? Poza wieloma innymi rzeczami jest także „władzą kluczy”, którą Chrystus powierzył Piotrowi i jego następcom.

Otóż i Ja tobie powiadam: Ty jesteś Piotr [czyli Skała], i na tej Skale zbuduję Kościół mój, a bramy piekielne go nie przemogą. I tobie dam klucze królestwa niebieskiego; cokolwiek zwiążesz na ziemi, będzie związane w niebie, a co rozwiążesz na ziemi, będzie rozwiązane w niebie».

(Mt 16, 18-19)

Jest to władza duchowa, którą prawdopodobnie wciąż dysponuje Benedykt, podczas gdy Franciszek dysponuje „tylko” Urzędem Piotrowym, niejako administrując Watykanem i w konsekwencji całym Kościołem. Bez władzy kluczy w swoich rękach, Franciszek nie może dokonać niczego naprawdę znacznego i potencjalnie niebezpiecznego.

Słowa Jezusa oznaczają, że papież, gdyby tylko zechciał, mógłby na przykład rozwiązać na Ziemi Trójcę Świętą i zostałaby Ona także rozwiązana w Niebie. Coś nie do pomyślenia. Na tym jednym przykładzie widać jak ogromna jest to władza i jak bardzo Jezus zaufał człowiekowi. Wszystkie te rozważania, prowadzą nas do klejonego cytatu biblijnego:

Niech was nikt w żaden sposób nie zwodzi. Ten dzień bowiem nie nadejdzie, dopóki najpierw nie przyjdzie odstępstwo i nie objawi się człowiek grzechu, syn zatracenia;

(2 Ts 2, 3)

Do tego cytatu tylko dodam krótki komentarz, że tytuł „syn zatracenia” został użyty w Piśmie Świętym, tylko tutaj i jeden raz wcześniej w odniesieniu do Judasza. Synem zatracenia z Apokalipsy, może być więc „Judasz czasów ostatecznych”. Któż by to mógł być? Na pewno ktoś wysoko postawiony w hierarchii Kościoła, bo sam Judasz był – można by rzec – biskupem.

Nieprawość już potajemnie rozwija swoją działalność, najpierw jednak musi ustąpić ten, który ją powstrzymuje. Wtedy wystąpi jawnie ów gwałciciel prawa, ale Pan Jezus powali go tchnieniem ust swoich, zniszczy go w chwili swojego przyjścia.

(2 Ts 2, 7-8)

Kogo powstrzymuje? Kim jest „ten, który go powstrzymuje”? I dlaczego dopiero wtedy ma „wystąpić jawnie”? Moim osobistym zdaniem, może tu chodzić o śmierć Benedykta. Wtedy już cała władza papieska spocznie w rękach Franciszka, wraz z „władzą kluczy”. W swoich konferencjach x. Murziński, prawdopodobnie błędnie założył, że chodzi o ustąpienie Benedykta z urzędu, podczas gdy w rzeczywistości chodzi o jego śmierć. Czas pokaże.

Trzecia Tajemnica Fatimska

Pozostaje tu jeszcze nierozwikłana kwestia tajemniczego „biskupa w bieli” w ujawnionym fragmencie trzeciej tajemnicy fatimskiej. Bo tutaj też nie każdy wie, że prawie na pewno nie została ujawniona cała treść trzeciej tajemnicy fatimskiej. Jednak najbardziej istotny fragment dla naszych rozważań brzmi:

I zobaczyliśmy w nieogarnionym świetle, którym jest Bóg: „coś podobnego do tego, jak widzi się osoby w zwierciadle, kiedy przechodzą przed nim” Biskupa odzianego w biel „mieliśmy przeczucie, że jest to Ojciec Święty”

Biskup w bieli, co do którego wizjonerzy mieli „przeczucie”, że to papież. Nawet treść objawień fatimskich stawia pod znakiem zapytania, kwestię tego, kto jest papieżem. Gdyby było inaczej to zamiast sformułowania „biskup w bieli” zostałoby użyte wprost słowo papież lub Ojciec Święty. Użycie akurat tego sformułowania sugeruje, że jest jakiś „biskup w bieli”, który może, ale nie musi być papieżem. No i pytanie zasadnicze: czy „biskup w bieli” z Fatimy to Franciszek czy Benedykt, czy może jeszcze ktoś inny?

Co widział święty Maksymilian Kolbe?

Na koniec tej częśći, warto wspomnieć o tym, co widział św. Maksymilian Kolbe podczas swojego pobytu w Rzymie, a co skłoniło go do założenia Rycerstwa Niepokalanej.

Był to czas coraz śmielszego występowania masonerii, przeciwko Kościołowi i papieżowi, która posunęła się nawet do wywieszenia przed oknami Watykanu czarnego sztandaru z wizerunkiem, w którym św. Michał Archanioł leży pokonany pod stopami szatana.

Tradycyjny w katolicyzmie obraz św. Michała pokonującego szatana
Tradycyjny w katolicyzmie obraz św. Michała pokonującego szatana

Polski święty zauważył też na rzymskich murach hasło „Szatan będzie rządził w Watykanie, a papież będzie mu służył. (dosł. będzie jego szwajcarem)”.

Hasło te Maksymilian potraktował bardzo poważnie i było ono jedną z przyczyn założenia Rycerstwa Niepokalanej.

Błędy Franciszka

Wokół osoby Franciszka rodzi się coraz więcej wątpliwości, szczególnie co do ortodoksyjności jego wiary. Jego liczne wypowiedzi podczas tak zwanych „konferencji samolotowych” wielokrotnie odbiły się szerokim echem w mediach całego świata. Wypowiedzi te były często tak dwuznaczne i niejasne, a jednocześnie odbiegające od nauki Kościoła, że rzecznik Watykanu, musiał dwoić się i troić, żeby wytłumaczyć katolikom, co „naprawdę” Franciszek miał na myśli.

Dziwne i zastanawiające jest to, że Franciszek bardzo rzadko fatyguje się, żeby rozwiać te wątpliwości osobiście, zgodnie z biblijną zasadą „tak tak, nie nie”.

Mógłby, gdyby tylko zechciał, przeciąć wszelkie spekulacje na temat każdej ze swoich niejednoznacznych wypowiedzi, jednym, krótkim i stanowczym sprostowaniem, ale tego na ogół nie robi. Dlaczego? Przecież wielu katolików żyje przez to w niepewności.

Czy Franciszek poparł związki homoseksualne, czy nie? Nie wiadomo, Franciszek po swojej niejasnej i wieloznacznej wypowiedzi na ten temat, uparcie milczy. Najbardziej cieszą się z tych Franciszkowych wypowiedzi i milczenia liberalne i lewicowe media.

Niejasne i niejednoznaczne wypowiedzi Franciszka, które często ocierają się o herezję, nie są jego jedynymi przewinieniami.

Franciszek „sprzedał” Chinom Ludowym tamtejszych katolików.

Za portalem gloria.tv

22 września 2018 r. Watykan podpisał z rządem Chińskiej Republiki Ludowej porozumienie, na mocy którego członkowie prześladowanych od lat i pozostającego w komunii z Rzymem chińskich struktur kościelnych zostali wezwani przez głowę Kościoła do wstępowania w szeregi uznawanego dotychczas za schizmatyckie Patriotycznego Stowarzyszenia Katolików Chińskich. Papież zgodził się też nominować na stanowiska w diecezjach Państwa Środka wyłącznie tych kandydatów, których przedstawi mu chiński rząd.

Nie bez powodu Patriotyczne Stowarzyszenie Katolików Chińskich było uznawane za schizmatyckie.

Dalej za gloria.tv:

Jednak kościoły należące do Patriotycznego Stowarzyszenia, trudno w ogóle nazwać świątyniami. Nad ołtarzami wiszą w nich portrety Mao Zedonga i obecnego przewodniczącego Komunistycznej Partii Chin (KPCh) Xi Jinpinga. W zeszłym roku zaczęto usuwać ze ścian budynków sakralnych napisy i płaskorzeźby z biblijnymi cytatami. Ich miejsce zajęły złote myśli przewodniczącego Xi

Wnętrze chińskiego kościoła - obok krzyża wizerunek Mao
Wnętrze chińskiego kościoła – obok krzyża wizerunek Mao

Czy to jest postawa godna Pasterza Kościoła? W Polsce już przerabialiśmy podobny scenariusz w latach czterdziestych i pięćdziesiątych ubiegłego wieku, kiedy to komuniści powołali grupę księży popierających zmiany zachodzące w Polsce Ludowej, którzy znani byli pod nazwą „księża patrioci”.

Nazwa „księża patrioci” wywodzi się od oficjalnej dewizy ruchu, która brzmiała: „niezłomna wierność Polsce Ludowej”. Czy ktokolwiek wyobraża sobie sytuację, w której papież Jan Paweł II popiera stworzoną przez komunistów organizację „księży patriotów” i pozostawia w ich rękach nominacje biskupie? Bo właśnie to Franciszek zrobił w Chinach.

Nie można też zapomnieć o słynnym synodzie amazońskim i wniesieniu figury pogańskiej bogini Pachamama, podczas uroczystej procesji, przez biskupów do Bazyliki św. Piotra. Czyżby Franciszek zapomniał, że w ramach kultu Pachamamy składano ofiary z dzieci!? Czyż wstawienie pogańskiej figury do katolickiej świątyni nie jest bardzo ciężkim grzechem – idolatrią?

Biskupi wnoszący pogańska boginię Pachamama do bazyliki św. Piotra
Biskupi wnoszący pogańska boginię Pachamama do bazyliki św. Piotra

Przyczyną wybuchu powstania Machabeuszów, opisanego w Piśmie Świętym, było podobne wydarzenie, a mianowicie wstawienie do Świątyni Jerozolimskiej posągu Zeusa Olimpijskiego i nakazanie składania mu ofiar. Wtedy także część Izraelitów temu przyklasnęła, tak jak teraz zgadzają się z kultem Pachamamy niektórzy, co bardziej postępowi katolicy i hierarchowie.

Kolejna rzecz do przemyślenia: w I Księdze Machabejskiej, pogańska figura wstawiona do Świątyni przez bezbożnych Izraelitów, została nazwana „ohydą spustoszenia”. Ohyda spustoszenia jest według Księgi Daniela i Apokalipsy św. Jana jednym ze znaków czasów ostatecznych.

Zmiana słów konsekracji.

Obecnie, to znaczy pod koniec 2020 roku i na początku 2021, cichcem wchodzi do użytku w polskich kościołach, nowy, bergoliański Mszał. Wprowadza on zmianę słów konsekracji z dotychczasowych:

Bierzcie i pijcie z niego wszyscy, to jest, bowiem kielich Krwi mojej, nowego i wiecznego przymierza, która za was i za wielu będzie wylana na odpuszczenie grzechów. To czyńcie na moją pamiątkę.

W nowej formule konsekracji wprowadzono zmianę słów z „za wielu”, na „za wszystkich”. W nowym Mszale mogą być także inne zmiany, których jeszcze nie wychwycono, a które po zapoznaniu się z dopiero co wydrukowanymi egzemplarzami mogą zostać ujawnione.

Dlaczego jest to takie istotne?

Aby miało miejsce przeistoczenie, a tym samym ofiara Mszy Świętej została spełniona, słowa konsekracji muszą być wypowiedziane dokładnie i bezbłędnie. Niedopełnienie tego wymogu skutkuje automatycznie brakiem konsekracji i nieważnością mszy. Mimo że powyższa zmiana funkcjonowała już w niektórych kościołach bezpośrednio po Soborze Watykańskim II, na przykład we włoskim Mszale było „per tutti”, czyli „za wszystkich”, to do tej pory w polskim Kościele obowiązywała forma prawidłowa, czyli „za wielu”.

W 2001 roku Kongregacja ds. Kultu Bożego i Sakramentów Św. opublikowała „Liturgiam Authenticam” („Autentyczna Liturgia”), w której nalegała na tłumaczenia możliwie najbardziej zbliżone do dosłownego znaczenia łacińskiego, czyli w tym wypadku „za wielu”.

Papież Benedykt także jednoznacznie skłaniał się ku formie „za wielu”.

Katechizm wydany dekretem Soboru Trydenckiego, na polecenie papieża, św. Piusa V stwierdza: „Nie bez powodu więc nie użyto słów za wszystkich, gdyż w tym miejscu mówi się tylko o owocach męki, a tylko wybrańcom przyniosła owoc zbawienia”.

Nie ma więc najmniejszych wątpliwości, że jedynie słuszną formą wypowiadania słów konsekracji jest „za wielu” i tylko taka forma jest ważna. Zmiana tych słów na „za wszystkich”, prawdopodobnie sprawia, że ofiara Mszy Świętej będzie nieważna.

Wygląda na to, że Franciszek bardzo lubi zmieniać rzeczy, które obowiązywały w Kościele od zawsze. Kolejnym przykładem może być tutaj zmiana słów modlitwy „Ojcze nasz”, o której to zmianie chyba każdy już słyszał. Jakich innych zmian jeszcze dokona? Jaki będzie kolejny krok?

Już na sam koniec, poruszę obiecaną wcześniej kwestię braterstwa w aspekcie wydanej przez Franciszka w październiku 2020 roku encykliki „Fratelli tutti”, czyli „Wszyscy bracia”.

Zrobiłem sobie mały eksperyment i policzyłem, ile razy występuje tam słowo braterstwo w różnych formach. Wyszło dokładnie 130 razy. Ale to nie wszystko. Słowo „społeczeństwo” także w różnych formach pojawia się tam 237 razy. Słowa „ludzkie” i „człowieczeństwo” łącznie aż 340 razy.

Analogicznie, słowo Jezus w różnych formach fleksyjnych, pojawia się zaledwie 32 razy. Słowo „Bóg” 72 razy. Słowo „Maryja” 2 razy. Liczby te dość wyraźnie pokazują, na co w swojej encyklice Franciszek kładzie akcenty. Mówi ona o braterstwie, o ludziach, a nie o Bogu i prawdzie.

Zawiera też ewidentnie nieprawdziwe informacje, na przykład na temat św., Franciszka.

Dr Stanisław Krajski, który jest największym specjalistą od masonerii w Polsce, a może i na świecie, nazwał nawet tę encyklikę „manifestem masońskim”.  To prawda, że w chrześcijaństwie funkcjonuje pojęcie braterstwa, ale nie w takim znaczeniu, jakim przedstawia go Franciszek w swojej encyklice.

Jego wizja braterstwa, bardziej przypomina masońskie hasło, z czasów rewolucji francuskiej: „Wolność, równość, braterstwo”, które nawet pojawia się dosłownie na 27 stronie encykliki. Franciszek jednak nie poszedł na całość i powstrzymał się przed zacytowaniem całego hasła, które brzmiało „Wolność, równość, braterstwo, albo śmierć” (fr. Liberté, égalité, fraternité, ou la mort)

Czas na podsumowanie

Mam nadzieję, że dostatecznie jasno przedstawiłem kilka faktów związanych z eschatologią i rolą Franciszka w czasach ostatecznych, w których – w co głęboko wierzę – się znajdujemy. Jako że jest to opracowanie publicystyczne, a nie naukowe, pozwoliłem sobie na kilka osobistych opinii na ten temat.

Zanim nastąpi paruzja, czyli ponowne przyjście Jezusa Chrystusa, na co czekają wszyscy chrześcijanie, musi najpierw nastąpić odstępstwo od wiary i ujawnić się „syn zatracenia”, czyli Judasz czasów współczesnych. 

Może to oznaczać kolejną – tym razem ostatnią – schizmę w Kościele Katolickim. Schizma ta jest już coraz głośniej dyskutowana na łonie Kościoła. W dużym uproszczeniu chodzi tu o podział Kościoła na część „nowoczesną”, czyli modernistyczną i postępową, oraz na część tradycyjną i ortodoksyjną.

W obecnej chwili wygląda na to, że część nowoczesna będzie o wiele liczebniejsza od tradycyjnej, a jak twierdzą niektórzy, w tym także ksiądz Murziński, ta mniejsza, tradycyjna część będzie prześladowana i będzie musiała zejść do katakumb.

Jeśli to prawda, to wkrótce każdy katolik i chrześcijanin, będzie musiał stanąć przed wyborem – po której stronie się opowiedzieć? Najtrudniejszą część tej decyzji, stanowi fakt, że wybór, nawet dla kogoś o dobrych intencjach, nie jest jednoznaczny, bo jak inaczej szatan mógłby zwieść „nawet wybranych”?

Ja wiem, po której stronie stanę, a Ty?